stamtąd, przeciwny, ja w dół, on w górę, ja w górę, a on w dół. Oczekuje jakby ułamek sekundy na moment, w którym ja nacisnę, znowu wyczuwam to zawahanie, ale ono niczego nie zmienia, bo opór jest nie do przełamania, mógłbym się powiesić całym ciężarem na klamce, i rzeczywiście, próbuję, szarpię się jak dziecko, całkiem spanikowany, bliski płaczu, i przypominam sobie Julię, która z tego samego strachu przed odrzuceniem dusi mnie poduszką, jaśkiem haftowanym przez matkę, suszarnię wuja Antosia, piec do wypieku chleba w leśniczówce w Cielcu, wszystkie zamknięcia zamierzone i przypadkowe, w których zawsze czuję to samo: strach, kołatanie serca