swobodna, przemieniła się nagle w postrzelonego lisa, nie, nie postrzelonego, lisa schwytanego w żelazne wnyki, w zwierzę, którego jedyna nadzieja to odgryzienie łapy, i gryzłem ją w myślach, bo nie mogłem jej inaczej dosięgnąć, i wbijałem w nią zęby, i czułem smak krwi, i słyszałem trzask druzgotanych kości...<br>i ząb szczękał o ząb, i wydawało się, że już, zaraz, natychmiast zamarzną we mnie krew i oddech, i z wysiłkiem otulałem się w spiętrzone na moim ciele koce, a mimo to lodowaty powiew wdzierał się pod nie, lizał mnie całego szorstkim jęzorem,<br>lecz naraz ogarnęła mnie fala upału, na czoło występowały krople