jaja<br>Niósł dla lisa Witalisa,<br>Który żółtka z nich wysysa.<br>Żeby kury i kurczęta<br>Same szły do prezydenta<br>I prosiły, by na rożnie<br>Raczył upiec je ostrożnie.<br>Nie pamiętam już, niestety,<br>Jakie prawa i dekrety<br>Wydał jeszcze lis ponadto,<br>Lecz zwierzęcy cały świat to,<br>Pełen lęku i poddania,<br>Wykonywał bez szemrania.<br><br><br>*<br><br>Upływały dni, tygodnie...<br>Lis Witalis żył wygodnie,<br>Łupił wszystkich, jak się dało,<br>I korzyści miał niemało.<br><br>Przed siedzibą jego zawsze<br>Dwa niedźwiedzie co najżwawsze<br>Stały sprawnie i wzorowo<br>Pełniąc wartę honorową.<br><br>Stały też jelenie cztery,<br>By go wozić na spacery.<br><br>A wiewiórki przez dzień cały<br>Przy ogonie się krzątały<br>I