niski sufit tuż ponad głowami naprawdę parł zimny smoczy brzuch rzeki, lepkiej od przemysłowych ścieków, i że klekotliwe reagge przyfastrygowane do tej północnej niziny i tej tłocznej sali wydawało się nawet jemu, przypadkowemu świadkowi, jakim się czuł od pierwszego dnia, jedyną wiarygodną odpowiedzią na groteskę wszystkich tutejszych dni, skleconą z szemrzących donikąd słów, z dykty i obłupanych cegieł, cuchnącą wódką, wiodącą swych aktorów w kółko wciąż po tych samych brukowych kamieniach, wzdłuż tych samych liszajowatych ścian głównego rynku, między rzędy popierdujących na ssaniu małolitrażowych samochodzików z reflektorami jak złośliwe skośne oczka.<br>Dopiero teraz, w smrodzie marychy i bezkartkowych kubańskich partagasów, wśród