obrzydliwym<br>nasycił już swe boskie chucie,<br>łaził i węszył, czy na świecie<br>nie rodzi się gdzieś kształt nieśmiały,<br>czy przez zasłonę brudnych mroków<br>słabiutki blask się gdzieś nie sączy,<br>czy plugawego mlasku bagnisk<br>nie mąci czysty szum źródełka,<br>czy gęstych smrodów nie rozrzedza<br>powietrza życiodajne tchnienie.<br>Gdy w dookolnej zaś szpetocie<br>dostrzegł najmniejszą był szczelinę,<br>rzucał się na nią z gniewnym rykiem<br>i potąd ją zalepiał błockiem,<br>aż ją wchłonęło grzęzawisko<br>pośród bulgotów, ssań i mlaskań.<br><br>Nudząc się, spłodził z samym sobą<br>Yuxtlę - złe monstrum z tłustym zadem,<br>boginię grzechu i szpetoty,<br>co napełniała cały wszechświat<br>głupawym, ordynarnym śmiechem.<br>Ale igraszki