Nawet wydrapał na lodzie ostrym końcem pieszni. Kiwała głową, zapamiętując. Klacz na brzegu jeziora waliła kopytami w grudę, prychała, buchała parą z chrap.<br>Patrzył, jak oddala się wzdłuż zachodniego brzegu jeziora, jak cwałuje granią urwiska, na tle bezlistnych olch i brzóz, przez piękny, bajeczny las, udekorowany przez mróz białym lukrem szronu. Kara klacz biegła z nieopisanym wdziękiem, chyżo, a jednocześnie lekko, ledwo słychać było uderzenia kopyt o zmarznięty grunt, ledwo srebrzysty śnieżek prószył z potrącanych gałęzi. Jak gdyby przez ten polukrowany i zastygły w mrozie las z bajki biegł nie zwykły, lecz bajeczny koń, koń-zjawa. <br>A może to była zjawa