popołudnie niedzielnej Moskwy. Pierwsze wrażenie, że to jakiś wschodni wariant wielkiego miasta amerykańskiego. Szeroko, daleko, dużo samochodów. Zaczynamy od jakichś starych zaułków, znacznej wielkości. Dziwny tłum i wieczne targowisko na Starym Arbacie. Gdy wchodzimy na Nowy Arbat, Baśka robi sobie zdjęcie na koniu, podnosząc ramię do góry jak jakiś napoleoński szwoleżer. Później ma do mnie pretensje, że nie poprosiłem jej do tańca na placu Maneżowym, gdzie grała jakaś orkiestra, a ludzie starzy i młodzi po prostu tańczyli. Sporo miłej młodzieży, prawie wszyscy chodzą z butelkami piwa, nie ma żadnych pijanych ani dresiarzy. Czy coś takiego byłoby do pomyślenia w Warszawie? Lekka