wprawdzie uczono nas angielskiego w Esfahanie, ale starczyło tego jedynie na odtworzenie strzępów kilku zdań... na szczęście przyszła mi niespodziewanie z pomocą siwowłosa pani bibliotekarka, która widząc, a raczej domyślając się, że chyba nie najlepiej radzę sobie z oryginałem, podała mi polski przekład Szaleństwa Almayera, a mnie już sam tytuł tak bardzo zdumiał, że zakręciło mi się wprost w głowie, bo przecież o niczym bardziej nie marzyłem niż o spisaniu swoich szaleństw, i mówiąc:<br>- Całujirączki!<br>uścisnąłem dłoń zaskoczonej bibliotekarki i porwawszy książkę, pobiegłem do naszego pokoju,<br>podniosłem wzrok znad książki, której nie czytałem, i spojrzałem na zegarek: zbliżała się pora obiadu, poszliśmy