rewolucyjny zryw wydawał się więc czystszy, piękniejszy. Prawdziwszy. Rewolucjoniści z kalkulacji okazywali się zwykle najzawziętszymi fanatykami i wkrótce za największego wroga zaczynali uważać nie stary porządek, ale swoich towarzyszy, rewolucjonistów z przekonania, zalecających zazwyczaj umiar i cierpliwość. Wcześniej czy później niezmiennie dochodziło między nimi do bratobójczej i krwawej wojny. Krwawej tak, by rachunki krzywd przesłoniły rachunki wdzięczności i by nikt nikomu nie był już nic winien.<br>Upokorzony porażką pierwszego powstania Massud uznał, że ludzie nie są jeszcze gotowi do zrywu, że trzeba powoli przekonywać ich do rewolucji, szykować dla niej grunt, a samemu przenikać do struktur władzy, agitować, zdobywać doświadczenie w zarządzaniu