ważne. Udało mi się w drodze kolejnych przybliżeń wymyślić na nowo sen, którego tylko zarys trzepotał gdzieś za zamkniętymi powiekami.<br>Jechałem tramwajem. Nie, nie tramwajem - autobusem. Wsiadłem koło kościoła Świętego Krzyża. Tłok niewielki, godzina chyba wieczorna. Miejsc siedzących nie było, zresztą miałem jechać tylko kilka przystanków i nie opłacało się tak czy inaczej siadać. Na tylnej platformie, tuż koło kasownika, właśnie zresztą kasując bilety, zobaczyłem dziewczynę, której uroda powaliła mnie od razu. Wyglądała jak ucieleśnienie wszystkich moich marzeń: niezbyt wysoka, ale niesłychanie zgrabna blondynka, długie włosy, wielkie, niebieskie oczy. Wydatne, ale nie zbyt duże usta, wszystko w doskonałych proporcjach. I sukienka: wiśniowa, z