przecież istoty, po czym rzucił na łóżko. Pogodzili się dość szybko, w czym pomogło pół litra wódki, stojącej zawsze w lodówce, tak na wszelki wypadek.<br>Tymczasem wykopany za drzwi Jacek M. był tak oszołomiony, że w pierwszej chwili w ogóle nie bardzo wiedział, co się stało. Minęła dobra chwila, zanim taksówkarz zrozumiał, w jakiej znalazł się sytuacji. A przedstawiała się ona następująco. Dochodziła 4.30 rano, co Jacek M. mógł stwierdzić bez problemu, jako że miał na ręku zegarek. I, niestety, ów zegarek był wszystkim, co miał na sobie nieszczęsny taksówkarz. Artur T. ściągnął go bowiem z własnej małżonki całkiem nagusieńkiego