ich mieszkańcy tego miasta i przyjezdni chłopi, którzy przy głównej ulicy ukradkiem sprzedawali kartofle i brukiew, a niekiedy wyciągali, oczywiście na widok osób znanych i budzących zaufanie, ukrytą w słomie lub grochowinie, osełkę masła, czy tuzin jaj. Znali ich granatowi policjanci, przechadzający się z rękami założonymi do tyłu, czujnym wzrokiem taksujący przechodniów, gotowi w każdej chwili sięgnąć do półodpiętej kabury. Znały ich baby handlujące białym pieczywem, oczywiście nielegalnie, bo jedzenie bułek zastrzeżone było wyłącznie dla zwycięzców, a nielegalny handel pszennym pieczywem groził śmiercią lub w najlepszym razie obozem koncentracyjnym, podobnie jak handel mięsem, które mimo to rzesze szmuglerów dźwigały do wygłodzonych