Rózi wykwitł jak szkarłatne godło, powitanie i <br>zachęta dla wszystkich sponiewieranych synów Odysa, dla<br>mnie samego.<br> I oto ja, pacjent krnąbrny, uparty i trudny, przeistoczyłem się w<br>pacjenta zdyscyplinowanego, który nie buntuje się, nie wzdraga, lecz<br>stara się swoim sprzymierzeńcom wychodzić naprzeciw.<br> Delikatnie głaszczę Rózię po włosach, ciepłym policzku, wreszcie<br>tarmoszę za ramię.<br> Ocknęła się!<br> Podnosząc ciężkie powieki patrzy wystraszonym wzrokiem, przyłapana na gorącym <br>uczynku.<br> - Panie, ja trzeci dzień po ślubie! - mamrocze sumitując się, zawstydzona i <br>dumna.<br> Ziewa, uśmiecha się i pyta: - Dlaczego tak długo badali?<br> Jest to kawał ciała.<br> W objęciach Rózi utonąłbym z kretesem.<br> Oczywiście za swoich dobrych czasów