tych starych lip świętego Jacka, podczas gdy ona szła po<br>klucz do księdza, a wracając, najpierw rozglądała się dokładnie, czy<br>nikogo w pobliżu nie ma, po czym otworzywszy drzwi kościoła, dawała mi<br>dopiero znak, że mogę wejść.<br> Na palcach, żeby nikt nas choćby przez mury nie usłyszał, lecz z<br>sercami tłukącymi się na cały ten pusty kościół, wspinaliśmy się na<br>chór. Tu zamiast pozwolić jej od razu siąść do fisharmonii, brałem ją<br>najpierw w objęcia, nie bez jej przyzwolenia zresztą, choć i z jakimś<br>wyczuwalnym w niej oporem, i tuliliśmy się, całowali, błądzili rękami<br>po sobie, dopóki, jak zawsze pierwsza, nie ocknęła