sobie,<br>Jak poza sobą. Dziś wierzę, iż w grobie,<br>Gdy z mymi snami sam na sam zostanę,<br>znów ją odbędę, znów na niewidziane,<br>W tym samym słońcu, jak we śnie przystało.<br><br>Szliśmy więc dalej, brnąc w słonecznym złocie<br>I ocierając zerwanym w przelocie<br>Łopuchem mokre, przepocone czoło.<br>A gdyśmy wreszcie tłumnie i wesoło,<br>Olśnieni ciszą i połyskiem trawy,<br>Na otworzyste wkroczyli pastwisko,<br>Wnet w rozniecone dla własnej zabawy,<br>Bezpożyteczne na pozór ognisko,<br>Co niewidzialnym pod słońcem płomieniem<br>Drgało, za każdym widoczniejąc drgnieniem,<br>Kładłem żołędzie i wiśniowe liście,<br>Ażeby skwiercząc, dymiło się wonniej.<br><br>O, jakże kwiatom bywało przejrzyście<br>W mych oczach, gdzie