ją, gdy tzw. inteligent czy półinteligent psioczy na doktora zdzierusa, gdy chłop rzuca brzydkie słowo za proboszczem żyjącym ze swoją gospodynią, gdy wreszcie intelektualista krzywi się z niesmakiem słysząc o socjalistycznym np. działaczu uwikłanym w podejrzane kombinacje finansowe z rekinami kapitalizmu. Myślę, że u źródła tych reakcji, choć nieraz zbyt trywialnych i skłonnych do pochopnego wyciągania wniosków bardzo ogólnych, istnieje przecież duża szczypta zdrowego rozsądku i zdrowej etycznej miary. Ten nierzadko instynktowny raczej, niż ujęty prawidłami rozumu sprzeciw wobec fałszu, jaki odsłania się pomiędzy powinnością pewnego człowieka, a tym, co ów człowiek rzeczywiście reprezentuje, ten odruch pogardy, niechęci, nieufności, ironii aż