zwiewną jak puch na dmuchawcu. Oślepiające słońce przez nią błękitniało i mżyło burymi kapkami cieni na ziemię spulchnioną, powolną wszelkiemu nasieniu. Od ziemi ciągnęło jeszcze chłodem. Czuć było skisiałymi sokami, co się w podglebiu burzyły. Od tych zapachów słodkawych i z lekka durzących, od kolorów świeżutkich, nowalijkowych, od skowronków, które trzepocąc się w górę dzwoniły nad brzozowym młodniakiem robiło się raźniej na duszy i ciszej, i jakoś z sobą możliwie.<br>- Czy to nie ładne? - pytała Madzia i wtykała do ręki wszystko, co przechodząc podniosła albo zerwała. Jakiś kwiatek niebieski, ponoć zdziwiony. Bazie długie, zupełnie jak gąsienice, brunatne, gdzieniegdzie skrwawione - pełno ich