zawieszone u chomąt, z nozdrzy końskich szła oszroniona para, a nad tym wszystkim górował wysoki głos naczelnika gminy.<br> Wyszedł nasz znajomy, nasz zbój Madej, spod świerczka na powiatową drogę i chowając za siebie krzemienną maczugę, czekał na rozkraczonych nogach na zbliżające się sanie.<br> Gdy końskie pyski, całe w sędzielaku, były tuż, tuż, wrzasnął przeraźliwie i łapiąc za lejce wypuszczone z rąk naczelnika, zatrzymał sanie.<br> Naczelnik, widząc nad sobą krzemienną maczugę, wykokosił się spod baranicy i padając na kolana przed zbójem Madejem, jął go błagać o życie.<br> - Nie o życie tu idzie - krzyknął zbój - jeno o deski na szalunek domu, o cement i