umiałem też czytać z ruchu warg, wskazywali jednak na mnie palcami, jakby mówili: "To on, znaleźliśmy go wreszcie, to on". Powóz się chwiał, miałem wrażenie, że zaraz runie na bok, roztrzaska się na maleńkie części i wyleci z niego rój dzikich, rozjuszonych owadów.<br>I wtedy właśnie on, przypomniawszy się, stanął tuż za mną. Przybrał postać tamtych z powozu, po czym jego twarz rozdarła się na kilka części. I wyfrunęły z niej wrony, kawki, szpaki, całe niepojęte klucze kruków. Na końcu, pełen dostojeństwa, wyszedł czarny bocian.<br><br>W maju zdałem maturę, a ojciec ku swojej radości trafił do pomarańczowej salki na końcu korytarza