się, kto jeszcze ciepły. Leżałem z Jaszą Aronowiczem z Wilna i jego ojcem. Przyszedł transport Rosjan, ale nie mieli już u nas co kraść, a misek i łyżek po zmarłych było od cholery. Rano przychodzi Todeskommando po trupy, a wszystkie uda powycinane. Wybuchł tyfus i potrzebowali pielęgniarzy, takich, co po tyfusie. Wielu się zgłaszało, bo chorzy nie zjadali zupy i chleba. Zgłosiłem się. Pomyślałem sobie, i tak zdechnę, i tak, to przynajmniej się najem. Chorzy umierali, a ja wzmacniałem się ich porcjami, i jeszcze Aronowiczów podkarmiałem. Kiedy zachorowałem, oni przynosili mi wodę i chowali dla mnie chleb.<br><br>Nie umarłem, to posłali