siebie niczyjej uwagi. Potem, jak to we śnie, jakiś loch, przez który przeciskaliśmy się, pełen posągów z ruchomymi oczami. Posuwając się skonstatowałem, że wracamy przed te same posągi, przed którymi już raz byliśmy. Czyli że się naprawdę nie poruszamy, tylko kręcimy w kółko. Z rym uczuciem się obudziłem. Niekontent, z uciskiem w sercu, który dokuczał mi jeszcze przez godzinę. Ale na koniec bez śladu przeszedł.<br>Przed pierwszą schodzę. Na obiad. Jest to moment dnia najmniej przyjemny. Piolanti wraca dopiero około trzeciej, przy obiedzie więc siedzę sam. Przychodząc staram się utrafić na moment przed modlitwą. Staję wtedy za swoim krzesłem nieruchomo, z