wody. Musiał cierpieć straszliwie, gdyż twarz miał wykręconą konwulsyjnie. Omdlewał, lecz nie puścił chłopca. Utrzymywał go ponad topielą lewą, wykręconą ręką, prawą bił wodę spazmatycznymi ruchami. Fala zalała go raz i drugi raz, lecz on, w jakiejś oszalałej zawziętości, wygrzebywał się spod niej i bełkocąc niezrozumiałe słowa płynął.<br>Na wodzie uczynił się rozruch i zamęt. Płynęli wszyscy z rozpaczliwym wysiłkiem, drapieżnie chwytając się życia jak urwistego brzegu. Już niedaleko... Już niedaleko... Szostak macha wciąż latarką... Woda kipi i gotuje się, lecz coraz więcej na niej białych, zmąconych pian, więc tu już zapewne płytsza. Wreszcie któryś z topielców zatrzymał się i musiał sięgnąć