Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
niepyszny wyszedłem z pokoju.

Do świtu leżałem i nie mogłem zmrużyć oka. Uczucie palącego wstydu, zawodu, rozczarowania ugniatało mi serce. Około czwartej gdy się już rozwidniało, pobiegłem nad Dniepr. Na brzegu nie było nikogo. Wskoczyłem do wody i walcząc z falą wyładowywałem na niej swój gniew. Ta kąpiel przyniosła mi ukojenie. Włożyłem ubranie na mokre ciało i wróciłem na swoje poddasze. Tyrm razem szybko zapadłem w sen.

Obudził mnie przeraźliwy głoś Piotrusia, który krzyczał mi w samo ucho:

- Sokole Pióro! Śniadanie! Hop-hop!

Kazia siedziała na werandzie. Przywitała mnie smutnym uśmiechem.

O moim nocnym najściu nie było więcej mowy.

Po południu
niepyszny wyszedłem z pokoju.<br><br>Do świtu leżałem i nie mogłem zmrużyć oka. Uczucie palącego wstydu, zawodu, rozczarowania ugniatało mi serce. Około czwartej gdy się już rozwidniało, pobiegłem nad Dniepr. Na brzegu nie było nikogo. Wskoczyłem do wody i walcząc z falą wyładowywałem na niej swój gniew. Ta kąpiel przyniosła mi ukojenie. Włożyłem ubranie na mokre ciało i wróciłem na swoje poddasze. Tyrm razem szybko zapadłem w sen.<br><br>Obudził mnie przeraźliwy głoś Piotrusia, który krzyczał mi w samo ucho:<br><br>- Sokole Pióro! Śniadanie! Hop-hop!<br><br>Kazia siedziała na werandzie. Przywitała mnie smutnym uśmiechem.<br><br>O moim nocnym najściu nie było więcej mowy.<br><br>Po południu
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego