trochę, deszcz jakby ustawał. Z dala usłyszał głos matki, nawoływała go. A Mariuszek podskakiwał już w wagonie i machał ręką.<br><br>4<br>Wagony były towarowe, w połowie wysokości przedzielone pryczą z desek. Obaj chłopcy wdrapali się w mig na górę, przylgnęli do wąskiego okienka i ukradkiem chrupali marchewki, gapiąc się na umykające stepowe równiny, aż do zmierzchu. To był gwóźdź, ma się rozumieć, i Mariuszek dorobił się piekącej szramy na tyłku. Ale opłacało się, bo dróżnik marchewkę wyhodował świetną, słodszą niż miód. Mimo łakomstwa pogryzali ją oszczędnie, pomalutku... Powstała kwestia, czy poczęstować dorosłych - no, choćby Stacha, za którym obaj przepadali. Stanęło na