końca, powietrze ciężko falowało tuż nad hektarami traw; wydawało się, że ziemia pali się pod powierzchnią. Zwinki szeleściły w trawach jak papierki po cukierkach, z charakterystycznym chrobotem wspinały się na pnie brzóz i zastygały nieruchomo. Piotr wyciągał niebieską paczkę komsomolskich. Krztusiliśmy się ostrym dymem, pluliśmy kłączami tytoniu, zawsze potem w ustach czuliśmy smak goryczy. <br>Blachowski, syn najprawdziwszego esesmana, odszedł na bok z nieodłącznym foliowym woreczkiem, do którego wyciskał butapren z tubki. Trzymał to wszystko pod koszulą. Po kilku głębszych wdechach zamykał oczy, ręce bezwładnie opadały mu wzdłuż ciała, wokół ust rysował się okrągły szklisty szlaczek, jakby pił serwatkę. <br>Komsomolskie dostawaliśmy od