dotarły do nas strzępki wrzasków Zbyszka. Wyczuwając jego intencję, prawie w ciemności wystartowałem do góry, a chwilę po mnie Kuba. Zbyszek stwierdził później, że "trwało to wieki". Lina, po której małpował Kuba, zaklinowała się gdzieś hen na dole. W związku z tym zmuszony zostałem do zjazdu, w trakcie którego wiatr uwił wokół mnie kokon ze wszystkiego, co było możliwe (liny, pętle, taśmy). Po krótkotrwałej szamotaninie i <orig>odklinowaniu</> liny szczęśliwie wylądowałem na górnym stanowisku. Wiedzieliśmy, że droga jest nasza, ale nie wiedzieliśmy, kiedy to wreszcie nastąpi. Ostatni wyciąg nie przedstawił większych trudności i niebawem znaleźliśmy się na grani. Nie był to jeszcze