drapaczy chmur, ani parterowych domków na przedmieściach.<br> Wszędzie rósł przede mną chleb.<br> Każdy kamień na drodze, bryła sucha, gazeta zwinięta w szarą kulę były dla mnie pajdą chleba, kawałkiem ogryzionej kości.<br> Którejś niedzieli wyszedłem poza miasto i oniemiały z głodu siedziałem na pustej prerii, przyglądając się stadom bydła pasącym się w oddali, szykowanym pod nóż.<br> Marząc o befsztyku, patrząc w swój żołądek, nie zauważyłem, że parę kroków ode mnie siedzi murzyńska dziewucha goła, goluteńka, opalająca się w czerwcowym słońcu.<br> Widzę tę jej nagość czarną, inną od nagości białej, a przecież tak samo kuszącą, tak samo wszeteczną, przyciągającą jak magnes, jak źródło spragnionego