Rzymie. Teraz liczą się inni ludzie i stary wyjadacz, który pamięta swoich towarzyszy z PZPR i z SLD, wychodzi z cienia, wyłania się z korytarza, przylatuje z Nairobi, skąd pracowicie wysyłał kartki świąteczne i imieninowe, i zaczyna chodzić wokół swojej sprawy przez małe "s", żeby go pozostawili na placówce, a w ostateczności - w centrali, żeby dali awans, podwyżkę, samochód, żeby dali... Jest permanentnie niezadowolony, bo ciągle nie wie, czy i dokąd go wyślą, zabiega o Wilno albo New Delhi, a grozi mu Bukareszt albo Ułan Bator, gorsze miasta, niższa ranga albo antypatyczny ambasador. Prosta, półpiśmienna urzędniczka z Warszawy, wysłana na placówkę, weźmie