trzymał na kolanach metalowe pudło z narzędziami, twarz miał uśmiechniętą i nieruchomą zarazem; chirurg, siedzący w dorożce, przesunął się na bok oszołomionego Widmara i zginął w kurzącej się mgle jak zjawa. Było to takie nierealne i fantastyczne, że Widmar znowu posądził samego siebie o halucynację, i gdyby nie to, że w ostatniej chwili chirurg go zauważył i ukłonił się, myślałby nadal, że śni. Ale Tamten podniósł ramię, Widmar odruchowo zdjął kapelusz, chirurg zniknął razem z dorożką i tylko przez chwilę jeszcze gdzieś ponad chmurą piasku widniał biały rękaw koszuli. "Dokąd on jedzie?" pomyślał Widmar. Nagle uprzytomnił sobie, że właściwie nie wie, co w