żeby temu gnojowi oddawać. Coraz mądrzejsza byłam i radziłam sobie nieźle. Ten Czarny to był młot, robiłam go potem, jak chciałam. Największy problem był z czajeniem forsy. Nigdzie nie było bezpiecznie. Chowałam w plenerze, zakopywałam, maskowałam, jak pierdolona wiewiórka, nie w jednym miejscu, tylko w kilku, żeby wszystkiego nie stracić w razie czego. Dbałam o siebie, jadłam dobrze, wiedziałam, że mogę jeszcze wpaść w szambo. Czarny zabierał prawie wszystko, ale ja miałam dodatki, bo jak klient był fajny i wiedziałam, że to nie znajomy Czarnego, to się starałam. Parę razy przyuważył, że mu nie oddaję, to oberwałam, ale mnie już było wsio ryba