żeby jeszcze raz poczuł się odepchnięty, przeżył rozpacz osamotnienia. Zostawią go na drodze, zdradzą. Będzie się starał ich dogonić w gorączce, wlokąc chorą nogę. Wyprzedzi go długi cień, a popędzać będzie skowyt, pożądliwy szloch hieny, stąpającej jakby z przetrąconym grzbietem, przemykającej się od wykrotu do wykrotu, pod krzakami, w mroku, wabionej rozkładem ciała... Ona też nie chce krzywdy człowieka, chce tylko padliny, gnijącego ścierwa. Jej szczęki kłapią, zdolne zmiażdżyć najgrubszą kość. I tamten kulawy wiedział, że tak wygląda jego śmierć. Jeżeli nie tej nocy, to jutro. Pojutrze. Czy nie powinnam była zostać przy nim, rozerwać szmaty, choćby się bronił, ciąć, opatrzyć