Gdy lamp sędziwych liże je poświata<br>A ogniem trzęsie nie wiatr, lecz milczenie.<br><br><br>II<br><br><tit>BAWOŁY</><br>Więc w śmiech się uciec? Gonią na bawołach,<br>W przyłbice twarze związali jak w kamień,<br>I to co ujrzysz, to następowanie<br>Ściany, gdzie tylko u zwierząt są czoła.<br><br>Wreszcie wytropią. Zamkną cię dokoła,<br>Poczujesz żeber wątłych szalowanie,<br>I śmiech powróci: że liczyłeś na nie,<br>Jak Bóg naiwny - na klatkę kościoła.<br><br>A oni zejdą. Będą paść bawoły,<br>Klepać po pyskach, przysposabiać troki,<br>Kuchnię sprowadzą, objuczą nią stoły...<br><br>I ty tam siądziesz. O, znowu wesoły,<br>Za ucho zatkniesz gałązkę jemioły...<br>Bo śmiech to oręż. Lecz nie śmiech wysoki