miejsce w tym samym dniu tygodnia, w czwartek. Tak, to na pewno był ten dzień. <br>Nie tylko doskonale pamiętałam, że w czwartek o godzinie czternastej miałam rendez-vous u mojej miłej znachorki od duszy, nazywanej fachowo psychiatrą, ale niecierpliwie na to spotkanie czekałam. Cierpiałam okrutnie, nie do zniesienia i to wcale nie duchowo, a cieleśnie. I aż wstyd się przyznać, bo źródłem mojej fizycznej udręki były prozaiczne, bezwstydne pośladki. A zaczęło się wszystko gdzieś przed miesiącem od postawionej przez panią doktor diagnozy o kolejnej, ostrej w przebiegu psychicznej depresji i w konsekwencji wystawieniu przez nią recepty na serię zastrzyków, które miały zapewne