moja Gosia. No, może różniła się troszkę pod względem ubioru. Ale sporo ciuchów szyła sobie sama, więc tak strasznie znów nie było. Widzę ją, jak wieczorem nad maszyną do szycia zdmuchuje z oczu grzywkę, jak z wysiłkiem zagryza usta, bo przecież szycie tym rozjechanym łucznikiem to też spory wysiłek fizyczny, wciska się pod ciasną stopkę - tak to się chyba nazywa - gruby dżinsowy materiał i jakoś idzie, a to przecież potrafi walnąć nawet w paznokieć, jakiś koszmar. <br>Mnóstwo tu teraz sklepików z elektroniką, napstrzonych jak w meksykańskiej dzielnicy. I chylące się ku upadkowi delikatesy, krzywe chodniki, błocko zamiast trawników. <br>Odbijam w rozgrzebaną jak