Samo życie zdzierało brutalnie z wielu prawd powabne złudzenia, zmazywało sztuczną szminkę, odsłaniając próchno w środku i odór zgnilizny. Z ludźmi działo się podobnie. Wszyscy, nawet ci najobojętniejsi, zepchnięci zostali w jedną otchłań i tam, jak gdyby się świat kończył i każda chwila żądała rozstrzygnięć ostatecznych, wybierać musieli losy nie według swoich pragnień i nie ze sztywnych koturnów, lecz według swoich rzeczywistych, już niczym nie maskowanych natur. Ale ten okrutny czas próby zdawał się należeć do przeszłości. Tak jednak nie było. Pokój, który nadchodził, niczego nie zamykał, niczego nie kończył. Wśród armat milknących, dni oswobodzonych od strachu i nocy, których już