Pojął Kazimierz nagle, w przeraźliwym ostrowidzeniu, tę sprawę przeklętą, co jak gryzący opar nawisła tu odwiecznie w głuchym, niskim powietrzu wsi, jątrzyła utajonym dreszczem wśród skrzypiących opłotków, pomiędzy zapadłymi w ziemię zagrodami... Ową duszniość złowrogą, co tu jarzmiła życie podbruzdne, śródglebne; nędzą napuchłe i upodlone ciemnotą!... Ową przemoc pradawną a wielmożną człowieka nad ludźmi - pańskość władnącą i dławiącą, ciężką jak klątwa rzucona na zgarbione grzbiety - Już napływały zewsząd rozległe, zalewające świat brzemiona zmierzchu. Bure, skłębione chmurzyska zdawały się opadać coraz niżej, tłoczyć, zatapiać ziemię...<br>Grube cienie pełzały wzdłuż drogi jak widma niepokojące Naraz - usłyszał Kazimierz ostre, metaliczne dźwięki.. Rześki, miarowy szczęk