zachwianiu. Daremnie... Im dalej i uważniej spoglądała wstecz, tym więcej odnajdowała szczegółów i zdarzeń, które co prawda prowadziły do niepewności, nieufności i sceptycyzmu, ale przecież ostatecznie nie odebrały jej wiary. Nie ma bowiem wiary bez wątpliwości, jak nie ma niewiary bez skrywanej, cichej nadziei, że Bóg jednak istnieje.<br>A więc wierzę pomimo wszystko, wierzę wbrew sobie, wierzę, chociaż wolałabym nie wierzyć.<br>Chwilami nienawidziła Boga, lecz nienawidzić też nie oznacza nie wierzyć.<br> Przypominała sobie cuchnące lazarety, zakrwawione bandaże, ludzkie kończyny rozwlekane przez wygłodniałe psy, galaretowatą substancję wyplutych płuc na szarym, zawsze nie dopranym fartuchu, zaropiałe opatrunki zrywane z ran, smród zgangrenowanych stóp