Z końcem sierpnia goście się rozjechali, czyli głównie młodzież, i zostaliśmy sami, Janka i ja. Wrzesień był piękny, jak sierpień, tylko wieczorami te łuny czerwone na niebie z początku tak malownicze, a w miarę upływu czasu coraz groźniejsze, aż do jakiejś kosmicznej zapowiedzi nieprzewidywalnej grozy. Wtedy - nie wiadomej jeszcze. Mijała właśnie połowa lat trzydziestych, ale myśmy oboje nie odczytywali złych wróżb z jesiennego nieba. Przeczekiwaliśmy te łuny rozjeżdżając "biedką"1 po niewiarygodnym, jesiennym pięknie tamtejszych wieczorów, czekając Wielkiego Wozu, który przywoził gwiazdy i rozsypywał je po firmamencie. W wśród nich była taka konstelacja w formie owalnego kółeczka. Janka wymawiała to słowo