Machu Picchu. Zginając grzbiet, Anglik przemknął między urwiskami i znalazł się tam, gdzie zawsze pragnął pozostać, w nagiej kotlinie pośród złotobrązowych grzbietów. Język, w ślad za węzełkowym pismem czarnego runa, sam znalazł drogę do bram miasta, podczas gdy na dalekich antypodach drugi język, miękki, lecz sprężysty, bez ustanku, niespiesznie to wstępował, to znów zstępował wzdłuż pulsujących boków różowej piramidy schodkowej. Anglik zastukał językiem do bram i pośród słonego ugoru Atacamy znalazł górski ametyst, fioletowy klejnot proszący o jeden jedyny pocałunek. Był tak wysoko, że brakowało mu powietrza. Zoe wzdychała cichutko raz za razem, w dżunglach koca, a Anglik rozwarł wreszcie oczy