cnotliwych zebrać i wyruszyć do Le Tholonet u stóp góry, a stamtąd, jak Bóg da, może i dalej.<br>I tak się stało. Podążyliśmy procesjonalnie na wschód od Aix i jeszcze tego samego wieczoru stanęliśmy w Le Tholonet obozując u stóp Góry Wiatrów, której cień potężny zasłonił nam pół nieba. Spać wszelako nikomu się nie chciało, więc przy ognisku siedzieliśmy, modląc się i obserwując górę, z której rzeczywiście płynęło jakieś łagodne światło, jednak wydało mi się, że to fenomen jakiś naturalny, związany z księżycowym światłem, zalewającym w bezchmurną noc całą okolicę. Już dobrze było po północy, gdyśmy je dokładniej ujrzeli: gdzieś w