zabiło mi nagle żywiej serce, przystanąłem i nadstawiłem ucha. Czyżby to było złudzenie? Ależ nie. Prawdziwe, żywe dźwięki, powiązane z sobą, płynne i biegłe, dochodziły z głębi gmachu. Zrazu mogłem powiedzieć tylko, że "słyszę jakąś muzykę", potem, choć nie nazwałbym utworu ani kompozytora, wpadające w ucho akordy, gamki i pasaże wydały się znajome i bliskie niby rysy twarzy napotkanej kochanki, z którą los i niesłychany rozpęd życia dawno już rozdzielił, zacierając pamięć przeżycia. Nie mogło być wątpliwości: to była muzyka, gra na fortepianie czy raczej pianinie, i wiedziałem, że gra Janka.<br>Niby ktoś, kto otrzymawszy niespodziewanie list adresowany nieznaną ręką przygląda mu