lśniła wilgocią. - Mówisz, że po kominkach, całkiem jak Piłsudski na zesłaniu - próbował jej niepokój obrócić w żart.<br>- Piłeś.<br>Jassmont tajemniczo cmoknął. - Coś niecoś.<br>- Znowu ktoś po strychu chodził, bałam się.<br>- Nikt nie chodził, to myszy harcowały - objął ją łagodnie, przytulił. Jaka ona krucha. Drżała, czuł to, pocałował w policzek, który wydawał się młodszy niż jej włosy. Pachniała jak dziewczyna.<br>- Przy tobie wiem, że myszy, ale jak ciebie nie ma, to do głowy przychodzą mi niestworzone rzeczy, taka jestem słaba.<br>- Głupstwo, najgorsze za nami. Jeszcze kilka tygodni, poczekajmy do Bożego Narodzenia. Sowieci muszą ruszyć, odmieni się na lepsze, bądź spokojna, proszę cię. - Tak, dla