ze sobą, wtedy syn, wówczas już na piątym roku studiów malarskich w warszawskiej ASP, poradził mu - strugaj rzeźbki. Przyniósł szewski nóż i klocki. Kołacz spróbował - i tak się zaczęła najważniejsza część jego życia. Kochał przyrodę, chodził po lasach, ścinał konary, w których dostrzegał zarys rzeźb. Nigdy ich nie malował, ale wygładzał i pokostował. Chciał, żeby się je chętnie brało do ręki, żeby rzeźba "żyła". Tworzył, czego ludowa tradycja nie znała, kompozycje figur z jednego kawałka drewna. Znakomicie gotował, miał szeroki gest, ogromna wrażliwość, powiedział- bym - wykwintność. Nie spotkałem człowieka, który by tak umiał kochać, smakować życie. Rzeźbił też z miłością. Wystawiał