który uznano za linię demarkacyjną, rozdzielającą terytorium jednych i drugich. <br>Bank był zamknięty i nie miałem żadnej potrzeby go odwiedzać, ale kusiło mnie, by zobaczyć, co się stanie, gdy przekroczę granicę. Czy ci od Haqqaniego potraktują mnie jako intruza? Mieszkałem przecież z tymi z hotelu. I czy moi sąsiedzi nie wymówią mi gościny, nie wyprą się mnie, jeśli udam się na pogawędkę do banku? Podobne dylematy nękały większość mieszkańców afgańskiej metropolii, poszatkowanej na partyzanckie terytoria. Kiedyś bowiem szło się zwyczajnie, dajmy na to, z szaszłykarni na bazar, i jedynym, co się przekraczało, była szeroka, pełna samochodów, riksz i ruchomych straganów ulica