żadnych objaśniających rozmów. Nie potrzebowali tego. Sądzę, że po prostu znali rzecz, należącą do repertuaru, który po kościołach i salach parafialnych dawano od całych wieków. Rozumieli też wszystko wcześniej od reszty widzów, wybuchając śmiechem, kiedy należało, jak na przykład w momencie, gdy dwójka żebraków ogarniętych paniką, że utraci swoje kalectwo, wynosi się ze sceny.<br>W ostatnim obrazie znowu oni, przyjęci przez możnego pana do pilnowania ogrodu. Na scenie drzewo z jabłkami, wniesione przez inspicjenta w niebieskim kombinezonie, do których ślepy nie może trafić, bo ich nie widzi, a chromy dosięgnąć, niezdolny ustać na nogach. Po bezskutecznych próbach wpadają na myśl, żeby