zawsze dających w życiu świadectwo prawdzie (i to zgodnej z tym, co za prawdę uznaje sam Johnson), idea taka byłaby wprawdzie ideą obłędną, ale przynajmniej konsekwentną.<br>Łatwiej byłoby wówczas zrozumieć, czemu służy - w praktyce - owo "wejrzenie w szereg indywidualnych przypadków tych, którzy, starali się doradzać ludzkości", "zbadanie ich moralnych i wyrokujących kompetencji do wykonania tego zadania".<br>Bez postawienia kropki nad "i" intencje Johnsona są wprawdzie oczywiste, ale wnioski praktyczne żadne.<br>W końcu ani Rousseau, ani Shelley, ani Ibsen, ani Tołstoj czy nawet Brecht i Sartre nie "wstaną" już, "by wygłosić nam kazanie", nie założą żadnego "komitetu" powołanego do "uszczęśliwiania ludzkości" ani