z wyciągniętej ręki, mruży lewe oko. Pistolet odskakuje jak morda szczekającego psa, parskając ognikami. Czarny mundur leży teraz na trawie skwerku.<br>- Chodu! - krzyczy Jurek, ponieważ spostrzegł, że zielona plama na rogu Granicznej rozdzieliła się na małe figurki. Żandarmi biegną i z daleka już terkoczą automatami.<br>Jurek wyłuskiwał wzrokiem w ciżbie wyskakujące jak korki z wody głowy swoich ludzi. Wycofywał się ostatni, jak nakazano. Tłum ludzi - ich schronienie, rzedniał coraz bardziej, tracono oddech. Ranny zatoczył się nagle w biegu i teraz szedł tuż przy murze ku najbliższej bramie domu. Człowiekowi, który w zdecydował się podtrzymywać go, tłumaczył: "Nie wiem, skąd huk, panie