zadudniły kroki. Zygmunt uskoczył w tył, przywierając do żelaznego przęsła. Odczekał kilka długich minut i wyszedł, po drugiej stronie zostawiwszy Północnego, którego dusza, wbrew właścicielowi, szukała zapewne drogi do nieistniejącego nieba.<br>Tymczasem strzeliste języki ognia lizały zgranatowiały kadłub "Kurska" osuwającego się w głąb nieba.<br>* * *<br>Z klatek schodowych, domów i bram wysypywało się coraz więcej ludzi. Ledwo ubranych, w szlafrokach, kapciach, zarzuconych naprędce koszulach. Wszyscy biegli w kierunku wachlarza łuny, który ogarnął już pół nieba i łopotał sczerniałą żółcią. Po drugiej stronie miasta świt, jakby obudzony eksplozją, wytrzeszczył oczy. Zygmunta ogarnęło nieprzyjemne przeczucie, że to wszystko ma swój wspólny mianownik, łączy się