przytulił się do pustej poduszki obok, głaszcząc ją i mamrocząc coś przez sen, a sen, od kilku już dni, miał ciągle ten sam. Najpierw dzwonił dzwonek na przerwę w podstawówce. Potem wybiegali całą klasą na ulicę - trzymając w rękach spadochrony. Za bramą rzucali je w górę, a z opadających czasz wysypywały się strzępy kartek. Dziesiątki spadochronów wykwitało nad placem. Papierki powoli spadały na ziemię, jakby na Mielczarskiego sypał śnieg. Kiedy inne dzieciaki bawiły się, ciągle rzucając spadochrony, Frik, Kurtz i Piki grali już w szajby na pieniądze, a z chodnika przyglądała się im śliczna, rudowłosa dziewczynka.<br>- Dominika, Dominika! - wołała za nią