jakaś siwa dama zaczęła wygłaszać nauczkę o dobrych manierach, urwała wszakże w pół zdania i podreptała czesać się gdzie indziej. <br>Dopiero kiedy Róża uznała, że jej wygodzie stało się w pełni zadość, kiedy doprowadziła swój wygląd do ideału, kiedy Władyś - zaopatrzony w program i lornetkę - podał jej ramię, kiedy szli z wolna w szeleście jedwabi czerwonym chodnikiem, Róża zaczęła rozdawać uśmiechy. Tak ot, gdzieś w przestrzeń uśmiechała się, zawsze jeszcze oślepiająco, z wielką uprzejmością. Uśmiechy spadały na żywe twarze, rozniecały uczucia: mrużono oczy, chwytano na face-a-main i za monokle, szeptano lub - przeciwnie - milknięto. Zwłaszcza w przejściu między rzędami foteli reakcja